że nie ma żadnego "oryginalnego" dzieła sztuki, które by trwało niezależnie od swoich odbiorców. Istnieją raczej - przelotnie - tysiące, miliony Giocond czy Sonat Księżycowych, tyle dokładnie, ile miały one słuchaczy czy oglądaczy. Skąd więc złudzenie obiektywności i substancjalności? Miliony momentalnych Giocond posiadają wiele cech wspólnych, odbiorem zaś - słuchaniem, patrzeniem, czytaniem - steruje własna tradycja arcydzieła, umacniana przez tych "znawców", z których się Gombrowicz tak naśmiewał.<br>Przychodziło mu to tym łatwiej, że nigdy się właściwą teorią sztuki (czy literatury) nie zajmował... Chyba się jednak nie mylę, sądząc, że jego - raczej żartobliwe niż pedantyczne - wypowiedzi nabierają spoistości wtedy, kiedy przyjąć, że dzieła sztuki nie rozumiał