Cofnął się kilkanaście metrów ku zakrętowi i wyjrzał zza rogu na windy i drzwi do schodów przeciwpożarowych. Oczywiście nie zdaliby się na windę, skoro grzebano w programie ochrony. Ile minęło? Zerknął na zegarek. Cyfry nic mu nie mówiły, szkoda, że nie spojrzał na początku. To cholerne światło wciąż biło z wnętrza mieszkania Bronsteina, tym razem sam Hunt nie domknął drzwi, istna klątwa. <br>Kiedy powtórnie wyjrzał zza załomu, już biegli: dwóch mężczyzn i kobieta, wysocy, <orig>fenożołnierze</>, tatuaże korporacji jurydycznej na bezwłosych czaszkach, czarne garnitury z monowłókien, broń w dłoniach. <br>- Do ściany! - krzyknął mańkut. <br>Hunt posłusznie przypłaszczył się do boazerii. <br>Prywatne policje <orig>jurydykatorów