zawsze było w domu, kiedy życzyłem jej dobrej nocy,<br> <page nr=8><br> kiedy kładła się osłabiona, z dusznością wokół serca, z zawrotami głowy, z nudnościami w żołądku... Mówiłem jej... śpij dobrze - jutro... i jutro słyszałem, jeszcze leżąc w łóżku, jak wstawała, jak otwierała piec i wyciągała popiół - i z dźwięków tych na dole wnioskowałem o stanie jej sił. Potem ubierałem się i schodziłem. Takie były nasze zwyczaje... i wtedy też wciąż z uporem umawialiśmy się na jutro... i mimo że wiedziałem wszystko... chwytałem się jakichś nadziei, których przecież nawet nie można było nazwać tą nazwą, które nie były nadzieją, prawdziwą nadzieją, lecz chwilowym zelżeniem