PRZYLECIAŁY SZPAKI</><br><br>Przybór wód w Łowati groził wylewem. Rzeka, zazwyczaj wąska i pełna mielizn, teraz toczyła mętne, wzburzone fale, sięgając prawie ulicy, na której mieszkaliśmy. Do słupa przed domem przywiązana była na wszelki wypadek łódź i robotnicy z warsztatów kolejno dyżurowali, aby w razie potrzeby spieszyć na ratunek. Jedną noc, wraz z dwojgiem dzieci Łyczewskich, spędziliśmy nawet u Jakubów, których dom stał bezpiecznie na wysokim brzegu.<br><br>Były to dni pełne podniecenia i strachu, bowiem gdy patrzyło się na rzekę, po plecach mimo woli przechodziły ciarki. Matka biegała co parę godzin do pani Łyczewskiej, która właśnie urodziła szóste dziecko. Po powrocie do domu