którym rozchylają się czerwone maki na żółtym piasku, wracają i wracają przez lata, jakby mój sen został na zawsze we władzy Baja, Ole Luk-oie, co w moim pokoju, w mieszkaniu przy ulicy Sienkiewicza, wciąż chodzi po ścianie.<br>A potem, a kiedyś tam po ustaniu snu, budził mnie rano radosny wrzask wróbli i przywracało jawie świecenie żółtej story, idące od smugi światła między okiennicami. Kochałam dzień, bo płoszył strachy tapety, labirynty kołdry i upiory sufitu. Kochałam, chociaż wschodził za pachnącym łódzką sadzą oknem, na kiszkowatym podwórku, gdzie handełes wołał ochryple: "Handełe, handełe! Stare kapcie, stare suknie, stare marynarki kupuje!" Albo szurała