Dziewczyny prawie dorosłe, z ukosa spoglądały na chłopców, ci kuksali je, szczypali ukradkiem, ciągali za chustki. Także nie znali daty własnego urodzenia, prawie żadne nie miało dokumentów. Kiedy wydawało się, że jako tako wszyscy są zaszeregowani, a godziny nauki ustalone, zakłębiło się w izbie. Wtłoczyły się do niej kobiety, podniecone, wrzaskliwe, sekundowali im mężowie. Nawet Marta, która z racji znajomości zawartej wcześniej z maleńskimi w kancelarii pomagała Hani, nie mogła się rozeznać pośród licznych twarzy. Było duszno, podłoga cuchnęła czymś podobnym do karbolu, odzież parowała wilgocią, dymiło z pieca. Przybyli wnieśli ze sobą jakieś im tylko wiadome obawy, prawie bunt. Hania