może trzy lata i bawiąc się na tapczanie sięgnąłem po leżący na stoliczku złoty maminy sygnet. Wsadziłem go, naturalnie, do buzi, co widząc mama albo krzyknęła, albo trzepnęła mnie, bym tego nie robił. Sygnet wpadł tam gdzie nie trzeba i utkwił w tchawicy. Mama błyskawicznie rozwarła mi gębę i usiłowała wydostać biżuterię, przy okazji rozorywując mi gardło długimi, pomalowanymi na czerwono paznokciami - świetnie je pamiętam. Nic z tego nie wyszło, i było już ze mną kiepsko, ale mama w ostatniej chwili przypomniała sobie, że przy tej samej ulicy Dębowej, niedaleko poczty mieszka laryngolog. Siniałem już z lekka, gdy na wózku dowiozła