sieci rur w sufitach, podłogach i ścianach. Oprócz nieczystości, chłonęło przez zlewy i klozetowe muszle wszelkie dźwięki. Stuknięcia, stęknięcia, jęknięcia. Syczenia i dudnienia... Utajona, pozornie przypadkowa gama dźwięków była trwającą od lat mową poniemieckiej kamienicy. Mową kosmopolityczną, ani polską, ani niemiecką - ludzką. Zygmunt Drzeźniak wiedział o tym od dawna. Świadomość wygłupu nie mogła zakłócić dzikiej satysfakcji, że on - Zygmunt - wsącza w kamienicę urynowego wirusa. Nachylony nad zlewem, szczotkował zęby, szczerzył je w końskim grymasie i spluwał kolgejtową flegmą, by przejść do golenia przed lustrem. A golił się bardzo dokładnie i bardzo dokładnie wyrykiwał wszystkie znane kawałki. De Pasandżer Iggi Popa miał