się życzliwie Szarlej. - Jego szukacie? To macie szczęście. Rwał na północ, co sił w kopytach. Ledwo zdołałem go zatrzymać.<br>Jeden z przybyszów, wielki brodacz, przyjrzał mu się podejrzliwie. Wnosząc z nieschludnej przyodziewy i odrażającej aparycji był, jak i pozostali, wieśniakiem. Jak i pozostali, uzbrojony był w gruby kij. <br>- Zatrzymaliśta - przemówił, wyrywając Szarlejowi postronek kantara - to i chwali się wam. A tera idźta sobie z Panem Bogiem. <br>Pozostali podeszli, otaczając ich ciasnym wieńcem i dusząco nieznośnym smrodem gospodarki rolnej. Nie byli to kmiecie, lecz wiejska biedota - zagrodnicy, komornicy i owczarze. Wykłócać się z takimi o znaleźne sensu nie miało, Szarlej zrozumiał to