kaflowym piecu, czułem się onieśmielony, a jednocześnie oczarowany, zawstydzony, a zarazem zasłuchany, miałem nadzieję, że dzięki nowym kontaktom uda mi się wziąć udział w plenerach i wystawiać własne prace w galerii. <br>Całe noce przesiadywałem w swoim pokoju na werandzie pośród tub z farbami, kartonów, blejtramów, zapachów żelatyny, emulsji i terpentyny, wysyłałem swoje prace do brata matki, który pokazywał je znajomemu profesorowi wydziału sztuk pięknych. Od samego rana zmieniałem dekoracje w galerii, wykonywałem obstalunki, pracowałem nad wystawą współczesnej fotografii. Co dziwne, moja praca zawsze przyjmowana była z entuzjazmem, nigdy z ust pana Lenka nie usłyszałem słów nagany, nie wyczułem niezadowolenia, zniecierpliwienia, przeciwnie