gorsza, wyśmiewał się z mojej pracy w gazetce. Nazywał ją "zbiorem złotych myśli kolegi Piszczyka". Ja nie miałem powodu wstydzić się tych myśli, bo przecież formowały je oficjalne wypowiedzi, materiały i artykuły. Zresztą teraz, po awansie, czułem się już pewny dzięki poparciu dyrektora i kierownika personalnego. Nietrudno mi też było wytknąć w pracy Kozienickiego wiele błędów, a nawet przejawy samozadowolenia czy lekceważącego stosunku do tajemnicy państwowej, zawartej w sprawozdaniach, ale dyrektor wysłuchał mnie z roztargnieniem i zaraz powrócił do sprawozdań, bo znowu cisnęły go władze zwierzchnie. W ogóle dyrektora nie interesowali specjalnie ludzie, ale raczej robota. Tymczasem Kozienicki, którego już nerwy