gryząca woń. Przeturlał się na bok, zaczął kasłać, tak silnie, jakby zaraz miał wypluć własne trzewia, oczy podeszły mu łzami, piec zaczęła nawet skóra.<br>Przy tym wszystkim zdołał na tyle zapanować nad swym ciałem, by zmusić je do pełznięcia. Z każdym ruchem oddalał się od zataczających się od kaszlu oprawców, z całej siły chcąc uwierzyć, że może im uciec. I pełzł tak, upaćkany we krwi i gnoju, charcząc żółtą plwociną, aż drogę zagrodziła mu ściana celi. Dalej nie mógł uciec. Odwrócił się i usiadł oparty plecami o chłodne kamienie.<br>Gęsty dym wypełniał cały loch. Zaś ponad kłębowiskiem, w otwartej klapie widać było cztery