stronę. Oczy rozsadzało cierpienie. Sanitariusz podbiegł czym prędzej i przykrył Rybka białym prześcieradłem.<br>- Kurwaaa, nieee! Nieee! - Zygmunt wrzasnął przeciągle.<br>Odepchnął stojących najbliżej i zaczął przeciskać się przez tłum. Szybciej, jakby płynął przez stężone ciała. Żywe ciała, bezradne, wyczekujące nie wiadomo na co. Na śmierć, nadzieję, ogień, dymiący ból.<br>Przy warzywniaku, z dala od ludzi, zatrzymał się, skulony, z trudem łapał powietrze i toczył wzrokiem jak zranione zwierzę. Było już jasno. Było już wcześnie, było za późno. Jęki i wołania nie ustawały, niosły się po ulicach niczym dźwięki płaczącego dzwonu. Dzień zapowiadał się słoneczny, ani jednej chmurki, choćby południowej. Nie koniec na tym