dalej patrząc pod nogi, bo już świtało. Widział wodę koloru ołowiu i brzeg jak cienie, jak kłęby pary, z której sterczała ogromna czapa, dokładniej - papacha. A gdy się tam zbliżył, to cienie okazały się wikliną, a papacha - słupem z wielką tablicą, na której była cyfra metrowej wielkości, żeby na Wiśle z daleka widziano, który to kilometr licząc od ujścia.<br>Jeszcze bliżej podszedł, odczytał kilometr i splunął taka twoja mać!<br>Znał tę tablicę, to miejsce - ślepą odnogę Wisły oddzieloną od głównego koryta wąską, porośniętą wiklinami mierzeję. Nieraz, wyplatając fotele u pana Kohuta, przyjeżdżał tu z majstrem po zielony i wiotki surowiec. Rzekucie leżało