drodze powrotnej przekonywałem się, że to nie moja sprawa, ale niepokój pozostał. Uświadomiłem sobie, że przez te wizyty i opowiadanie jej o moich stworzonkach stała się dla mnie jedyną bratnią duszą, jedyną osobą rozumiejącą moje zajęcie - na tyle subtelną, że o nic nie pytała, niczemu się nie dziwiła, a najważniejsze - z niczego się nie wyśmiewała, choć ja sam najlepiej wiedziałem, jak niepoważne było to zajęcie w porównaniu choćby ze sprzedawaniem leków w aptece. Czasem nawet wydawało mi się, że widzę w jej oczach więcej niż tylko zainteresowanie moim zajęciem. Nieraz też mówiła, jak się jej moja hodowla podoba i jakie to wszystko