jak w pryzmacie i w dół opadał tylko cienki, świetlisty słup. Zimny powiew wwiercał się nam pod przepocone podkoszulki, ściągał skórę na twarzy i ramionach. <br><br>Krzyczeliśmy, i odpowiadało nam zniekształcone echo, stropy i betonowa podłoga rozbrzmiewały metalicznym odgłosem. Wydawało mi się, że ktoś stamtąd odpowiada, że słychać pogłębiający się szmer z oddali, jakby powolny przypływ, że z nieprzeniknionego mroku wynurzają się wychudzone sylwetki w podartej odzieży, mężczyźni w zmurszałych paltach, dzieci pozawijane w kokony koców, zabrudzonej pościeli, kobiety w samych halkach, koszulach nocnych i narzuconych na nie strzępach futer. <br><br>Zbliżał się ponury kondukt, zmęczony tłum z jakiegoś żałobnego wiecu. Po chwili rozpoznawałem