na te syte oczy, na wargi kapryśne, obrzmiałe od pocałunków, od śmiechu, na przymilne ruchy, na nieustanny korowód zabaw i łatwiutkich dobrych uczynków - z uniesieniem wspomniał własne dzieciństwo. Tran, gimnastyka, słone kąpiele, spacery, liczne nadprogramowe lekcje - dni pokratkowane w koszmarną szachownicę, a w sercu świdrujący niepokój. A za drzwiami salonu zaciekłe skrzypcowe pasaże, zrywy, trzepoty i omdlenia dźwięków. A nad senną głową gorąca twarz matki, a nad każdym dniem - tajemnica. <br>Błagał Różę, by zechciała spędzić razem wakacje albo święta. Matka zgadzała się skwapliwie. Jednak, wbrew oczekiwaniu, niewiele uwagi poświęcała wnukom. Były ładne, to dobrze ją do nich usposabiało, zajmowała się żywo