oj, jak niedobrze.<br>- Boże, mój Boże, czy my tak grzeszni, żeby takiej kary doznawać?<br>- Bóg daje, Bóg zabiera, pani kochana. Chłopczyk przeżyje, wydobrzeje i jeszcze pani na jego weselu zatańczy, ale księdza trzeba sprowadzić, sakramentami chorego opatrzyć. Niejednego to właśnie do życia przywróciło. Pamiętam, pewna taka żona akcyźnika, pani Stankiewiczowa, zacna i bogobojna kobieta...<br>- Ale on mały jeszcze, przelęknie się, biedny - rozpłakała się jawnie pani Linsrumowa.<br>- Trzeba księdza poprosić, pani kochana. Czwarty tydzień chłopiec leży. Już tylko skóra i kości zostały. I ojciec jego, świętej pamięci, młodo umarł, kto wie, co może być jutro. Lepiej zawsze z Bogiem, kochana pani.<br>- Taki