podnoszą się dekoracyjne dymy, z wielkiej miski budynku Kongresu buchają kłęby pary. Długie szeregi ustawionych jak wojsko gmachów ministerstw otula kadzidlany pył. Po południu i przed wieczorem zaczyna się z kolei wielki pokaz z chmurami, są one na zmianę kłębiaste, strzępiaste, przetarte. Płyną po niebie jak okręty żaglowe, pozują fotografom, zadziwiają mniej do tego przywykłych przechodniów. Ceglasta ziemia, ultramaryna nieba, gmachy o kształcie i położeniu osobliwym, o barwie białej lub kremowej - wcale nieźle jak na jedno miasto! Na szerokich planach, ukosach, spadach, wspaniale oświetlonych, skontrastowanych, udziwnionych, poruszają się maleńkie figurynki ludzkie. Jak byśmy oglądali plenery do filmu Antonioniego.<br>Na mapie miasta