razy obmywałam, opatrywałam, które nikło na moich oczach, miesiąc po miesiącu zamieniało się w wychudły strzęp. Widziałam go, jak leży tam, dwa metry pod krzyżem, wyobrażałam sobie przegniła trumnę, zwłoki, które dzień po dniu mieszają się z ziemią. Za każdym razem widziałam je bardziej odrażające, uciekałam przed tymi myślami, one zagłuszały wszelkie wspomnienia.<br>Dziś, gdy myślę o swojej śmierci, wyobrażam ją sobie właśnie tak, niknące resztki doczesności, wszystkich moich radości i smutków, rozpadające się ciało, które dla Ciebie było wcieleniem piękna, nocnym marzeniem, ciało, na które co dzień rano patrzę, gdy staję przed lustrem, może trochę zaniedbane, ale wciąż jeszcze jędrne