jakby żonglując miedzianymi naczyniami, rozciągał kleiste nici. Na nocleg było jeszcze za wcześnie, sprawdzali trasę na mapie, gwar miasta męczył, nawiewały kisnące odory śmietników, smażonych tłuszczów, słodkawą woń odchodów, zdecydowali, że trzeba jechać dalej, kierunek Haidarabad. Wiedział, że noc ich złapie w górach, sądził, że staną w którymś z wioskowych zajazdów.<br>Kiedy podjechał zatankować benzynę i napełnić zapasowe kanistry, Margit, chcąc rozprostować nogi, przeszła się ciasną uliczką, otoczona tłumem ciemnoskórych postaci w białych i niebieskich koszulach, wypuszczonych na niedbale zawiązane dhoti. Młodzi mężczyźni z łagodnym uporem ofiarowywali usługi, gotowi towarzyszyć, doradzać, a przynajmniej przyglądać się, komentując każdy gest, odzienie, kolor włosów