uczucie nie sprowadzało pożądanego skutku. W tym godnym ubolewania położeniu wyruszyłem zrezygnowany, na Zielną, by przeżyć tam trzy godziny grozy. Tyle mniej więcej czasu trwał poranny dyżur. Szedłem, jak zdalnie sterowany przez siebie samego przedmiot, poruszający się we mgle, która sprawiała, że obraz postrzeganej przeze mnie rzeczywistości był nieostry, częściowo zamazany, o płynnych konturach. Szedłem z głową opuszczoną i wzrokiem desperacko wlepionym w kafle chodnika, żeby według ich rysunku posuwać się możliwie prosto. Moje alkoholowe upojenie było wyzute z pijackiej brawury (owego rosyjskiego "morie po koljena"), co to z niczego nic sobie nie robi. Zdominował ją przemożny strach, świadomość, na co