łatwo, a zejść znacznie trudniej: mój przyjaciel Kuba, wysoki i szczupły, opuszcza długie nogi za obręb dachu, chwyta się rękoma wystających dachówek, rozhuśtuje się i miękko opada na balkon, Albinowi, choć niższy, też się to udaje, a mnie nie wychodzi to za pierwszym razem: zawisam nad kamienną przepaścią dziedzińca, serce zamiera we mnie ze strachu, jakbym był dziewczyną, tak jak wtedy, gdy źle wymierzyłem skok i zamiast na przepływającą w dole kletkę spadłem w wartki, spieniony nurt wezbranej po wiosennych roztopach Niei, czuję, że lada chwila dachówki nie wytrzymają ciężaru, że runę, ale Kuba mnie ratuje, obejmuje moje nogi i przywiera