w nich woda. Sama mieścina była niechędoga i uboga, pełna lepianek, wojsko kwaterowało w błogosławionej okolicy rozbiwszy obszerne namioty.<br><br><br>Pod osłoną kilku takich połączonych namiotów mieściła się kantyna oficerska, w której Zosia siedziała przy kawie i ciasteczkach z orzeszków, zastanawiając się frasobliwie, co dalej robić. Wprowadził ją tu porucznik Świątek, zanim był zmuszony pożegnać się i udać do swojego pułku. Zjedli makaron z mięsem z puszki, które nazywało się "corned-beef", słone i bez smaku. Oboje byli przygnębieni. Zosia jechała do Jangi-Julu w podnieceniu, hołubiąc nadzieję, że znajdzie tu swoich bliskich. Miała wypieki na twarzy, gdy zmierzała do referatu ewidencji