arktanami</>, których spokój wydawał mu się szczególnie perfidną drwiną. We wnętrzu rakiety słychać było przeciągłe dzwonki informatorów i wewnętrznych telefonów, na ścianach wciąż jeszcze płonęły alarmowe wezwania lekarzy, ale te zaraz zgasły - robiło się coraz luźniej. Część załogi zjeżdżała w dół, do mesy, słyszał rozmowy w korytarzu wypełnionym krokami, jakiś zapóźniony <orig>arktan</> ciężko stąpał, zmierzając do przedziału robotów, wreszcie wszyscy się rozeszli, a on został jakby porażony bezwładem, jakby utraciwszy nadzieję na zrozumienie tego, co się stało, jakby ogarnięty pewnością, że żadnego wytłumaczenia nie może być i nie będzie.<br>- Rohan!<br>Stał przed nim Gaarb. Ten okrzyk otrzeźwił go. Drgnął.<br>- To pan