swędziała, w uszach dzwoniło "wypierdalaj" Rubina, a gdy na dłużej przymykał oczy, zaraz pojawiał się czarny korytarz i piekący ból w ustach. Zgodnie więc rozsiedli się w kryjówce ciszy i zaczęli podglądać wieczorne widowisko, popijając drobnymi łyczkami browca.<br>Od wschodu bezchmurny step gęstniał granatową barwą. Linia horyzontu pękła niczym krucha zapora i wymieszało się niebo z ziemią, tworząc czarną plamę, w której ginęły jedne po drugich łańcuszki lasów, kominy fabryczek i - znacznie bliżej - szare kobiałki osiedli wypełnione po brzegi stłoczonymi dachami. Pośrodku nieba jasność walczyła z mrokiem, a mrok urastał w siłę, zapalając, by czym prędzej dobić przeciwnika, sztuczne światła pobłyskujących