błędu. Spokojnie, spokojnie. Zygmunt odwrócił się powoli, jakby na plecach miał bombę, jakby jeden fałszywy ruch groził eksplozją... Przed nim pojawiła się dozorczyni.<br>- Co, popiło się wczoraj. Słyszałam, słyszałam... - przytaknęła wyrozumiale.<br>- Też coś... - żachnął się Zygmunt.<br>- Ale bardzo dobrze pan zrobił! Po co nam jakieś cholerstwo pod nosem. Jeszcze innych zarazi, a to przecież porządna kamienica i porządni ludzie, prawda? Nie potrzebujemy tutaj syfilityków.<br>- O czym pani mówi?<br>- Oj, niech pan się nie boi. Dał jej pan wczoraj bobu. Wszyscy się teraz boją mówić prawdę w oczy. Niby lekarze, humaniści mówią, że wszystko bezpieczne, ale kto ich tam wie. Wprowadziła się