zamiast śmietany, a ponieważ był przywiązany do stołowej nogi, nie mógł wstać, by to paskudztwo wypluć. Kiedy<br>indziej, wieczorem, ktoś pukał do okien naszego bratkowskiego domu. <page nr=26> Wołano, szukano sprawcy, a wuj nagle wskakiwał na plecy stróża Kazimierza Słowika, co mój ojciec uważał za bardzo niebezpieczne, bo przecież "można cię było zastrzelić". Nie bardzo wiem czym, bo chyba żadnego strzelającego przedmiotu u nas nie było, aż do czasu, gdy bracia zaczęli polować. Kiedyś znowu, już późnym wieczorem, do kancelarii, gdzie ojciec robił rachunki, został wepchnięty Żyd z batem. "Czego chcesz?" - zapytał groźnie ojciec. "Nu, pieniędzy za przejazd z Przybówki". Ojciec odwrócił się