innych osiedleńców. W końcu wszyscy stopili się w jedną solidarną masę, polubili krakowski sposób na życie i przestali się dezintegrować. Trwało to kilka miesięcy, zanim fala przyjezdnych opadła i zaczęło się normalne bytowanie.<br>Kamienica była wypełniona po brzegi, w większych mieszkaniach gospodarowały po dwie rodziny, lecz nie powodowało to jakichś zatargów. Stołówka funkcjonowała raz lepiej, raz gorzej, w zależności od kierownictwa, gdyż nie każde wykazywało się odpowiednią sprawnością. Panie Brandysowa, Brezowa i Otwinowska, które pierwsze podjęły się rządzenia lokalem, rychło zbankrutowały. Zawiedli je przyjaciele, którym z naiwną ufnością kredytowały rachunki, a ci nie wykazywali potem jakiejkolwiek ochoty do uregulowania długów. Ponieważ