Dochodziła 4.30 rano, co Jacek M. mógł stwierdzić bez problemu, jako że miał na ręku zegarek. I, niestety, ów zegarek był wszystkim, co miał na sobie nieszczęsny taksówkarz. Artur T. ściągnął go bowiem z własnej małżonki całkiem nagusieńkiego, nawet bez skarpetek. Zegarek zaś się ostał, ponieważ Jacek M. przed zatopieniem w miłosnym zapamiętaniu, zrzucił z siebie wszystko, poza nim właśnie.<br>Tak więc Jacek M. ubrany jedynie w zegarek, stał ogłupiały przed drzwiami, opatrzonymi numerem 7. Stał nagusieńki, jak go Pan Bóg stworzył, i z rosnącym przerażeniem uświadamiał sobie, jaką to cenę musi płacić za chwilę swej męskiej, nieopanowanej słabości.<br><br><tit>Walka