wytrzymania. Uliczka prowadziła w stronę rynku, już z daleka widziałem kwadratowy plac tonący w słońcu, białą wieżę kościoła, zarysy kamienic, smuklejszych i wyższych od tych, które, jakby onieśmielone swoim stylem, portalami, bogato zdobionymi wykuszami okiennymi, koronami attyk, kryły się w półmrokach wąskich ulic.<br><br>Halny. Nikt nie wie, skąd przychodzi. Może zawiązuje się gdzieś w górze, wysoko nad wierchowinami, w postaci małej bańki, która rozrasta się, pęcznieje od wchłanianej materii jak czarna dziura, a potem wystarczy tylko błysk, płomień zapałki, nagle ciemnieje cała południowa ściana chmur, słychać wielki łoskot, szum, rwetes głuchy, podobny do dźwięku bębnów, jakby tam, wysoko, była wielka fabryka