Tomasz podszedł do stołu i chwiał się nad nim rozrosłym, pękatym, masywnym jak u wołu łbem.<br>- Źle się starasz, bo wódki nie ma - rzekł z miękkim wyrzutem, starannie zlustrowawszy naczynia, i odpłynął, popychany przez żonę, w kierunku drzwi. Patrzył w nią tępym wzrokiem jak w obraz. Mówiło się, że to zawodowo, gdyż handlował fałszywymi Corotami, Noakowskimi, Pankiewiczami. Poza tym był redaktorem syndykalistycznego dwutygodnika i uważał się za radykalnego lewicowca. Wyszli na skrzypiący <page nr=10> śnieg. Kłęby mroźnej pary przewinęły się po podłodze jak włochate motki białej bawełny.<br>W ślad za Tomaszem do kantoru majestatycznie wtoczyły się taneczne_ pary, pokręciły się sennie koło stołu