pociąg wtoczył się na taszkiencki dworzec, okazało się, że nikt nie miał zamiaru ich witać. Ani orkiestry, ani szwadronu, ani nic. Podróżni biegali siędy i owędy, panował zwykły tłok i rozgardiasz. Takie rozczarowanie chłopcy odczuli jako przestrogę, że nie są nikomu potrzebni i nikt na nich nie liczy. Tylko jakaś zażywna kobieta z opaską Czerwonego Krzyża na ramieniu kręciła się po peronie i dopytywała po rusku i po polsku, czy w transporcie są chorzy. Ale oni byli zdrowi, dzięki Bogu, i nie mieli jej nic do powiedzenia. Przepychając się w tłoku, taszcząc worki z sucharami, odnaleźli w budynku dworcowym salkę, gdzie