to w momencie, kiedy już jestem w drzwiach jadalni i widzę wszystkich domowych przy stole. Zawracam więc. A po kolacji, którą zjadam z nieznajomymi, nie od razu zasiadam do tygodników. Pakuję się. Przy tej sposobności natrafiam na nieszczęsne szkło powiększające, które wziąłem od Campillego. Piszę list z przeprosinami i paroma zdawkowymi formułkami pożegnania. Drugi, serdeczniejszy - do Malińskiego, którego nie ma, bo jest w Bolonii. Zaklejam koperty i w tym momencie, nagle - słabo mi. Pory, ból w piersi, zawrót głowy, w oczach cętki! Nie wiem, co to, pewnie serce, nigdy w życiu czegoś podobnego nie przechodziłem. Na szczęście po kwadransie mija. Sięgam