i wirując jak opętane, zabrały <br>się do rzucania kulami ze śniegu. W widelcach rozpoznawałem <br>raz po raz to Artura, to Alfreda, to Anastazego, to znowu jakiegoś <br>innego kolegę.<br><br>Widelce swoim zawrotnym tańcem w śniegu podniosły taką <br>śnieżycę, że po prostu nic nie było widać. <br>Wpadłem tedy na pomysł, aby śnieg zdmuchnąć za <br>pomocą wiatru. Wziąłem więc szklankę z wiatrem, <br>który wyglądał jak rzadki niebieskawy krem, i wygarnąłem <br>go jednym zamachem łyżki.<br><br>Takiego wiatru nigdym dotąd nie widział. <br>Dął jednocześnie we wszystkich kierunkach, unosząc <br>z sobą wszystko, co tylko napotkał na drodze. Śnieg <br>rozwiał się natychmiast, a srebrne widelce, uniesione w górę