pełną entuzjazmu, z nosem dziecinnie zmarszczonym od swędu. A jeszcze później - wygnaną. Brodząc po obszarach bez treści, koloru, bez formy. Po jakimś przeklętym niebycie. Widział ją bezradną i mściwą, jak drepce po czymś, co się nie da przemierzyć, jak tłucze pięścią w nie istniejące mury, jak krzyczy nietaktowne słowa. Usiłował zdusić zmory mitologiczne, przywołać jedyny obraz, jaki wydawał mu się obrazem śmierci szczęśliwej: ciało, roztopione w ziemi. Nie mógł! Nie mógł dla Róży znaleźć miejsca w ziemi. Pamiętał, co wołała w Ostii: "Jakżeż będę umierać, kiedy nie żyłam ja wcale?! - i nie wierzył, żeby ziemia zechciała przyjąć ciało, które nie poznało