zakąski wymówi się bólem brzucha. Jeden z żandarmów, ten wyższy, łysy, w cywilu czeladnik piekarski z Berlina, karmił białą kotkę kawałeczkami mięsa wydłubanymi z kotleta. Zatłuszczony palec oblizywał ze smakiem. Podlizywał się. Karmił kotkę z pewnym zamiarem, miał nadzieję, że Wanda wpuści go do ciepłego łóżka i będzie mógł nareszcie zerżnąć piękną gospodynię. Co mu się marzy, od dnia kiedy go przeniesiono pół roku temu do tej mieściny z Warszawy. Płonne nadzieje. Wanda już nosi pod sercem dziecko młodszego Dusia, poczęte z gwałtu, po wódce. Poczęte za przepierzeniem, na twardej kozetce, pod lampą kolejarską nakrytą blaszanym, zzieleniałym od wilgoci kloszem. Dziecko