torby; ja jedno, Baata drugie, a Fitzgerald w środku; właściwie był bardzo lekki, ale ja nie mogłem dopuścić, żeby Baata coś niosła, gdy ja nic nie niosę, a Baata nie chciała, żeby ktoś "obcy" niósł jej psa podczas jego - być może - <hi rend="italic">ostatniej podróży</>), zresztą jakoś nie mogłem uwierzyć, żeby od zeżarcia głupiej roślinki psu mogło się coś stać. I rzeczywiście, weterynarz wlał mu do pyska jakiś płyn na przeczyszczenie(?), co najwyraźniej postawiło Fitzgeralda na nogi, tak iż w drodze powrotnej mógł już nam towarzyszyć o własnych siłach, co chwila posrywając czymś żółtym po chodniku.<br>- Musimy z nim pochodzić, aż się całkiem