dawno. Zaniosę Marcie album. Malarstwo polskie. <br>Co ty na to?<br>- Oddasz ten album? - nie wierzy Dominika. - Mamo! <br>Nie myślisz, że ona wolałaby nylony?<br>- Nie bądź złośliwa, Dominiko. - Głos <br>mamy nie jest aksamitem. Nic z miękkości i ciepła. <br>Raczej wełna. Szorstka, prawie zgrzebna.<br>Dominika wybacza mamie. Ona też nie chciałaby niczyjej <br>złośliwości pod adresem Pawła czy dziadka. Dziadek <br>mówił, że mama przekona się prędzej czy później. <br>Byleby "tej kobiecie" zostawić czas.<br>Przekonała się prędzej.<br>W sobotę, dwudziestego drugiego, zachód słońca siedemnasta <br>zero dwie, mama wróciła, ledwie zaszło, a Dominika, <br>zastygła nad wizją Itaki Saroyana (której nie omija śmierć), <br>nie zdążyła się dowiedzieć