się po korytarzach, i nie podchwytuje nawet więcej owego stylu zaczepno-aroganckiego, w którym, raz przypadkowo popadłszy, wzięliśmy się wzajemnie, ot właśnie, co mnie drażni. Ale to nie wszystko.<br>Raz, gdy szedłem korytarzem z Renée (a oboje ziewaniem przerywaliśmy milczenie) i z rozpaczą zastanawiałem się, jak by wreszcie ostatecznie skończyć znajomość z tą najbardziej nudzącą się spośród wszystkich fordanserek (łatwo bowiem jest zerwać z kimś, kto jest w nas zaangażowany uczuciowo, trudniej z tym, komu jesteśmy obojętni), ujrzałem na końcu korytarza w alkowie Suzanne i Jankę. Siedziały obok siebie z owym wyrazem wzajemnej aprobaty, a jednocześnie kokieteryjnej rezerwy, jaki zachowują dwie