Typ tekstu: Książka
Autor: Krzysztoń Jerzy
Tytuł: Obłęd
Rok: 1983
światłości z
niebios rodem.
Zapragnąłem ujrzeć źródło tego światła, które mnie do siebie
przywoływało.
Bojaźń moja była wielka i przejmująca, lecz wstąpiłem w smugę
światła, której chłód przeniknął mnie dreszczem.
Szedłem boso, tak jak się idzie wskroś toni, sandały moje, stare
kapcie, zostawiłem na brzegu, na krawędzi cienia ziemi.
Stąpałem żwawo i lekko, właściwie nie szedłem, lecz byłem
przyciągany.
Mknąłem na koniuszkach palców.
W swoim zielonym chałacie, trzepoczącym u moich stóp.
Aż oparłem się o roziskrzony do białości parapet okna, na którym
złożyłem dłonie jak na karmieniu ołtarza.
Okno wychodziło na nasz ogród, nasz gaj, do którego nigdy jeszcze
nie zajrzałem
światłości z<br>niebios rodem.<br> Zapragnąłem ujrzeć źródło tego światła, które mnie do siebie<br>przywoływało.<br> Bojaźń moja była wielka i przejmująca, lecz wstąpiłem w smugę<br>światła, której chłód przeniknął mnie dreszczem.<br> Szedłem boso, tak jak się idzie wskroś toni, sandały moje, stare<br>kapcie, zostawiłem na brzegu, na krawędzi cienia ziemi.<br> Stąpałem żwawo i lekko, właściwie nie szedłem, lecz byłem<br>przyciągany.<br> Mknąłem na koniuszkach palców.<br> W swoim zielonym chałacie, trzepoczącym u moich stóp.<br> Aż oparłem się o roziskrzony do białości parapet okna, na którym<br>złożyłem dłonie jak na karmieniu ołtarza.<br> Okno wychodziło na nasz ogród, nasz gaj, do którego nigdy jeszcze<br>nie zajrzałem
zgłoś uwagę
Przeglądaj słowniki
Przeglądaj Słownik języka polskiego
Przeglądaj Wielki słownik ortograficzny
Przeglądaj Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego