Ruhry, Alzacji i Lotaryngii, odkładali każdy grosz. Na koniec wszyscy wracali w rodzinne strony, z dziećmi szwargoczącymi po francusku albo niemiecku, niezdolnymi, jak moja mama, prawidłowo wymawiać polskiego "r", z cudzoziemskimi żonami zrozpaczonymi decyzją mężów, aby wrócić do dzikiego kraju na wschodzie Europy. <br>Mężczyźni w tamtych czasach nie mieli jednak zwyczaju przejmować się opiniami kobiet. Dziadek i jego bracia kupowali ziemię w tej samej okolicy, budowali solidne, zgrabne domy na niemiecką modłę, gospodarowali. Zjeżdżali się potem wszyscy na śluby, chrzciny i pogrzeby. Z dzieciństwa zostały mi strzępy wspomnień z takiego wyjazdu: wstawanie przed świtem, moszczenie siedziska wozu workiem ze słomą, <orig>klepotanie