pobladłe lekko. Były gotowe do drogi, przygotowane w najdrobniejszych detalach. Męskie, szare podróżne stroje, ciepłe, ale nie ograniczające ruchów kożuszki, wygodne elfie buty. Włosy ostrzyżone tak, by łatwo było je utrzymać w ładzie i czystości w obozach i podczas przemarszów, by nie zawadzały w pracy. Spakowane tobołki, malutkie, zawierające tylko żywność na drogę i niezbędne wyposażenie. Resztę miała dać im armia. Armia, do której się zaciągnęły. <br>Twarze obu dziewcząt były spokojne. Pozornie. Triss Merigold widziała, że obydwom leciutko drżą dłonie i wargi.<br>Wiatr szarpnął gołymi gałęziami drzew świątynnego parku, popędził po płytach dziedzińca zbutwiałe liście. Niebo było granatowe. Śnieżyca wisiała w