trwodze poszukiwała chłopców. Kiedy nadbiegli zziajani przez most, oberwali solidnie po tyłku. Kilku robotników pospieszyło zaalarmować naczelnika. <br><br>Pierwsze uciekały od pożogi ptaki. Nadlatywały chmarami, trzepot ich skrzydeł rozbrzmiewał wokół, gołębie-pustynniki, jastrzębie, orły. Mknęły na zachód jak najdalej od rozszalałego żywiołu, który parł za nimi niepowstrzymanie, buzując ogniem zrodzonym z łatwopalnych w suszy traw, dławiąc gryzącym dymem. Później przemknęły chyłkiem wilki, kosmate, zziajane, skoczyły wpław przez rzekę i omijając osadę pomknęły dalej z podwiniętymi ogonami. Pożar ogarnął cały horyzont, smoliste dymy jęły przysłaniać słońce, wiatr niósł woń spalenizny.<br><br><br>Pokazał się tabun koni, które pędzili Kazachowie. Pokrzykując, strzelając z biczów zaganiali spienione