przygląda się nam obojętnie. Z okna na pierwszym piętrze wychyla się Roullot, gwałtownie gestykuluje i krzyczy na mnie po nazwisku: - Eee, chodź szybko, jest list do ciebie! - Oddycham z ulgą, zrywam się i biegnę do gmachu. Wiem, że <page nr=50> Roullot łże. Nawet go nie szukam, ale tym razem jestem mu wdzięczny. Błąkam się bezmyślnie po korytarzach, natykam się na Vilberta, który stojąc w oknie z twarzą podaną zachodzącemu słońcu, robi głębokie wdechy i wydechy. Staję obok i zapytuję o Schopenhauera, oczywiście w taki sposób, jakbym sam wszystko wiedział, ale był ciekaw jego zdania. Vilbert zaczyna mówić, z początku słucham i rozumiem, później