pod górę, a zaczynał się przewężeniem, obudowanym jakąś konstrukcją. "Jeszcze im za szeroko...!" - pomyślałam z obrzydzeniem, rzuciłam okiem w lusterko i nagle zrozumiałam, że właśnie widzę to coś, na co czekałam. Z konstrukcji opadł na szosę szlaban. Nie był to zwykły szlaban, tylko stalowa kratownica wysokości chyba z półtora metra. Dreszcz mi przeleciał po plecach, na myśl, że mogło mi to zlecieć akurat na głowę!<br>Szlaban niezbicie wskazywał, że rozpoczęła się pogoń i rzeczywiście w kilka minut potem usłyszałam warkot helikoptera. Równocześnie skończył się asfalt i zaczęła zwyczajna, kamienista, górska droga. Uznałam to za znak, że wyjechałam z granic mapy świetlnej