na dachu kredensu odzyskiwała ona równowagę poderwanego do lotu ptaka, tak samo serce podchodziło pod gardło, a ciało traciło swoją mocno wiążącą go z Ziemią ważkość. Zaledwie zdążyłem zorientować się, gdzie jesteśmy, jak statek, nie zwyczajem ptaka, który tłucze się w szybę szukając wyjścia na zewnątrz, lecz pokierowany mądrą ręką Galileusza, zręcznie wyfruwa przez uchylony w oknie lufcik.<br>Patrzyłem w dół. Tak już jest, że odbywając ryzykowną podróż szukamy nie ukrytego we mgle odległości celu, szukamy raczej - żegnając - umykających oczom, znajomych, oddalających się rysów nas odprowadzających. Jakiś czas lecieliśmy nad miastem. Rozległa siatka, jego ulic tonących w nocnej mżawce wykropkowana była