tle myśliwskiej tapiserii, stał mężczyzna o imponującej tuszy, ubrany w kapiący od złota kaftan i obszywaną wyporkami delię. Choć w sile wieku męskiego, był mocno łysy, a policzki zwisały mu jak u ogromnego buldoga. <br>- Witaj, Leo - powiedział. - I ty, pani...<br>- Żadna pani - Bonhart pokazał łańcuch i obrożę. - Witać nie trzeba.<br>- Grzeczność nic nie kosztuje.<br>- Oprócz czasu - Bonhart pociągnął za łańcuch, podszedł, bezceremonialnie poklepał grubasa po brzuchu.<br>- śadnieś przybrał - ocenił. - Na honor, Houvenaghel, gdy stoisz na drodze, łatwiej cię przeskoczyć, niż obejść.<br>- Dobrobyt - wyjaśnił jowialnie Houvenaghel i zatrząsł policzkami. - Witaj mi, witaj, Leo. Miłym mi jesteś gościem, bom też dziś i radosny