Oczywiście, mam na myśli dalszych krewnych, mieszkających na drugim końcu Polski, nie raczących przez dziesięć lat wysłać do nas nawet marnej kartki świątecznej. Ale gdy zjawiają się (zawsze niespodziewanie) w okolicach Giewontu, wymagają od nas abyśmy byli dla nich przez kilka dni przewodnikami, kucharzami, hotelarzami i Bóg wie czym jeszcze. Honor i więzy krwi zmuszają więc nas do opieki nad ziomkami, bez gwarancji, że nasze poświęcenie będzie kiedykolwiek należycie przez rodzinkę docenione. Tak też było i tym razem, jednak bunt, który gryzł mnie w jabłko Adama, znalazł ujście w pomyśle prostym i genialnym jednocześnie.<br>Zjedliśmy pożegnalny obiad w "Pizzerii Primavera".<br>Gdy