ustąpiły<br>miejsca lękowi. Z dużym zmieszaniem przestąpił próg pokoju.<br>Kolumb rzucił się do rąk leżącego i stanął nagle z dłońmi uniesionymi ku górze, jak człowiek, który poparzył sobie palce. Obrzękłe, ogromne sińce potwornej dłoni Zygmunta. Martwe, nieruchome oko pod bandażami. Jerzemu zdawało się, że patrzy na niego. Tylko na niego. Junosza poprawił mu poduszkę, poklepywał ją dłonią z dala od zmasakrowanej głowy, gładził, jakby była żywą, jedyną zdrową częścią organizmu. Wyciągnął "Biuletyn" i spostrzegłszy, że zapomniał o jego kalectwie, mruknął zmieszany:<br>- Przynieśliśmy, żeby ci przeczytać. A tu "Rzeczpospolita" - położył drugi druczek.<br>Wiedzieli, że Zygmuntowi nie wolno mówić - ma zmasakrowane usta. Jerzy